Kategorie
O dziecku

Wielkanoc z noworodkiem a Wielkanoc z roczniakiem

Dziś Wielkanoc. Nie byle jaka, bo druga Wielkanoc Miłoszka. Przez cały dzień wracały do mnie wspomnienia z naszej pierwszej wspólnej Wielkanocy. Obie spędzaliśmy u moich teściów, ale bardzo się różniły i to nie tylko pogodą za oknem (dla osób o słabej pamięci: w zeszłym roku na Wielkanoc padał śnieg).Pomyślałam sobie, że fajnie będzie porównać obie te Wielkanoce i pokazać jak wygląda świętowanie z 2 tygodniowym, a jak z 13 miesięcznym dzieckiem. Na szczęście jestem w stanie dość precyzyjnie odtworzyć zeszłoroczną Wielkanoc, bo przez pierwsze pół roku życia Miłoszka codziennie prowadziłam zapiski dotyczące pór i długości jego karmień oraz drzemek/snu, a także ilości zrobionych kupek i siusiów.Zaczęłam je robić za radą przeczytaną w książce „Język niemowląt” – słynnej Tracy Hogg, a potem … po prostu się od tego uzależniłam i ciężko mi było powiedzieć stop. Prowadzenie tych notatek przez kilka miesięcy wskazuje na moje predyspozycje do zapadnięcia na nerwicę natręctw… Obym się myliła w tej kwestii. Ale tak bardziej serio, to uważam, że prowadzenie tego typu zapisków przez pierwsze tygodnie życia dziecka jest dobrym pomysłem, bo pozwala lepiej je poznać i przydaje się u pediatry gdy np. lekarz pyta ile pieluch dziennie moczy maluch, jak często się wypróżnia, jak często je, itp.

A więc jak wg moich notatek i mojej nienajgorszej pamięci wyglądała Wielkanoc 2013 w porównaniu z dniem dzisiejszym?

Zacznijmy od początku czyli od nocy wielkanocnej:

2013:  Miłuś zasypia snem „nocnym” dopiero o godz.00:30. Ja jestem ledwo żywa, bo ostatnią porządną drzemkę (1,5 h) mały uciął sobie wczesnym popołudniem, a później drzemał tylko 15 minut ok. 19 i trochę podrzemywał przy cycu. Wg moich zapisków w Wielką Sobotę karmiłam go 11 razy, co jest jakimś rekordowym wynikiem, bo w tym okresie było to zwykle 8-9 razy dziennie. Ciekawa jestem czy pamiętałam wtedy o tym, że synek ma malutki żołądek czy po prostu przeklinałam początki macierzyństwa i trudy karmienia piersią. Na pewno zdawałam sobie sprawę, że waży 3040g i musi często jeść, żeby zacząć wyglądać jak okrąglutkie niemowlaki z reklam telewizyjnych. Tak czy owak, mały zasypia o w pół do pierwszej w nocy, a ja ostatkiem sił wkładam go do łóżeczka. Potem cichutko kładę się do swojego łóżka – bez klepania poduszek i specjalnego „moszczenia” się w pościeli, bo w końcu to wszystko jest nieco hałaśliwe, a wiem że gdyby się teraz obudził, to chyba załamałabym się nerwowo. Na szczęście mały śpi bardzo długo, bo do 05:40, więc i ja jestem całkiem wyspana jak na matkę 18 dniowego noworodka.;-) Karmię go 40 minut (po 20 z każdej piersi). On zasypia przy cycu i śpi jeszcze do ósmej, a ja wstaję, żeby ogarnąć temat spakowania nas na kilkugodzinny pobyt u dziadków.

2014: Miłuś zasypia snem nocnym ok. godz. 19. Ja idę spać po 23. Mały budzi się przed 5 rano. Nie jest to jeszcze pora jego wstawania, dlatego idę sprawdzić o co chodzi. Ma sucho, nie ma też gorączki (synuś aktualnie choruje). Daję mu więc butelkę z wodą, bo to najczęściej ponownie wprowadza go w nocny sen. Tym razem jednak nie działa i Miłuś siada w łóżeczku. To oznacza, że trzeba wydobyć grubsze działa czyli zrobić mleko z kleikiem ryżowym. Miłuś opróżnia całą butelkę i po odłożeniu do łóżeczka wraca do krainy snów. Idę w jego ślady. Budzi mnie jak co dzień ok. 6:30 i wspólnie zaczynamy przygotowania do wyjazdu do dziadków.

Jak wyglądały same przygotowania i 20 minutowa podróż na drugi koniec miasta:

2013: Pakuję się do mega torby na zakupy. Zajmuje mi to sporo czasu, bo pierwszy raz pakuję małego na jakiś wyjazd. Biorę dużo ciuszków na zmianę, sporo pampersów i pieluszek tetrowych, becik do spania i mnóstwo różnych rzeczy do pielęgnacji synka: kremik do pupy, kremik do twarzy, zestaw do pielęgnacji kikuta pępowinowego, itp. Najwięcej miejsca zajmują mi dwie poduchy, z których korzystam podczas karmienia synka. Karmienie dobrze wychodzi nam tylko w pozycji siedzącej, a że trwa ono około 40 minut, to najwygodniej jest położyć małego boczkiem na poduchach, bo gdyby było to ramię to chyba by mi odpadło. Nie chcę korzystać z poduszek teściowej, bo na tym etapie macierzyństwa zwyczajnie boję się eksperymentów. Już sama wizja kilkugodzinnej opieki nad Miłoszkiem w nowym miejscu mnie przeraża, więc nie chcę dokładać sobie stresów. Gdy mały się budzi, jestem gotowa i spakowana. Karmię go 25 minut i około 9 ruszamy. Pogoda absolutnie nie jest wielkanocna, tylko bożonarodzeniowa. Auto prowadzi mąż, a ja siedzę na tylnej kanapie obok dziecka, jadącego w foteliku samochodowym 0+. Mały zasypia po kilku minutach.

2014: Pakuję się do mega torby na zakupy. Również zajmuje mi to sporo czasu, bo oprócz ciuszków na zmianę, pampersów, kocyka do spania i zestawu do przewijania, muszę spakować drugie śniadanie, obiad oraz podwieczorek dla synka. Miłuś niestety większość swoich codziennych posiłków w dalszym ciągu spożywa przez butelkę, co jest moją największą porażką wychowawczą (o tym więcej innym razem), dlatego sama muszę zapewnić mu wyżywienie. Tym razem dużo miejsca w torbie zajmują zabawki Miłoszka, które na tym etapie są absolutnie niezbędne, żeby można było w miarę spokojnie zjeść wielkanocne śniadanie. Trochę czasu trwa zrobienie kaszki z owocami dla synka i jej zjedzenie, a jeszcze więcej zaaplikowanie 5 różnych lekarstw (w tym inhalacji) na jego ostre przeziębienie. W końcu jednak jesteśmy gotowi i ruszamy. Pogoda jest zdecydowanie wielkanocna, jest ciepło i słonecznie. Auto prowadzę ja, mąż siedzi obok na miejscu pasażera, a nasz syn siedzi w foteliku samochodowym 9-18kg i ładnie znosi 20 minutową drogę do dziadków. Nie zasypia, bo to nie jest pora jego drzemki (drzemie już tylko raz dziennie).

Wielkanoc u dziadków:

2013: Podczas śniadania wielkanocnego kwestię opieki nad Miłusiem mam z głowy, bo przesypia je całe i budzi się dopiero po 11. W trakcie śniadania niestety muszę odmawiać sobie kilku pysznych rzeczy ze względu na stosowaną przeze mnie dietę matki karmiącej. Nie jem: śledzi, marynowanych grzybków w occie, chrzanu i serów typu brie, pleśniowy, itp. Jedynym „szaleństwem” żywieniowym na jakie się decyduję jest: wielkanocny żurek oraz jajka, których nie jadłam od momentu porodu. Gdy mały się budzi i rodzina już się nim trochę nacieszy, idę z nim do osobnego pokoju, żeby go nakarmić. Jakoś krępuję się karmić go przy wszystkich, stąd wybieram samotność i nudę. Po karmieniu, trwającym 1h i 15m (!), wracamy do wszystkich na obiad. Choć Miłoszek nie śpi, udaje mi się w miarę spokojnie zjeść posiłek, bo dużą jego część spokojnie leży, a przez resztę czasu moi teściowie noszą go na rękach. Obiad jest zrobiony z myślą o matce karmiącej, więc mogę zjeść go bez obaw. Niestety po obiedzie mały zaczyna marudzić i nie daje się uśpić. Wtedy właśnie w ruch idą różne „dobre” rady teściowej oraz babci mojego męża… Podczas przewijania pojawia się kwestia wciąż obecnego kikuta pępowinowego, którego już dawno by tam nie było, gdybym przecierała go spirytusem a nie psikała Octeniseptem… Gdy po 2 godzinach od początku ostatniego karmienia, chcę znowu przystawić dziecko do piersi, słyszę, że to dziwnie szybko i że on raczej nie jest głodny tylko chce zaspokoić odruch ssania. Teściowa i babcia namawiają mnie na stosowanie smoczka, którego ja nie chcę używać przez pierwszy miesiąc życia dziecka, po tym jak w szpitalu pogorszył on u małego odruch ssania piersi. Koniec końców znowu znikam na godzinę, żeby nakarmić Miłusia, a gdy on po tym czasie również nie zasypia, wraca temat „smoczusia” oraz pojawia się kwestia dokarmiania Miłka mlekiem modyfikowanym…  Tego jest już dla mnie za wiele i pomimo dobrych intencji babci oraz teściowej, moje hormony zaczynają buzować, a ja tracę humor i ochotę na kontynuowanie rodzinnej schadzki. Jako, że Miłuś w dalszym ciągu nie chce zasnąć, zbieramy się z mężem do domu, bo zawsze zasypia w samochodzie. Tak dzieje się i tym razem, ale droga powrotna jest koszmarna, bo przez kilka godzin pobytu u teściów dosypało śniegu i jedziemy 40 na godzinę, raz nawet wpadając w mały poślizg. Gdy potem jeszcze Konrad omal nie wywija orła na oblodzonym parkingu, niosąc Miłoszka w foteliku-kołysce, stwierdzam, że w poniedziałek wielkanocny nigdzie nie ruszam się z małym i mimo zaproszenia teściów zostaję z nim w domu.

2014: Śniadanie wielkanocne nie należy do spokojnych, bo mały bardzo szybko się już porusza zarówno na czworakach jak i na własnych nóżkach, dlatego co kilka chwil musimy odrywać się od jedzenia, by udaremniać jego niecne plany. Absolutnym postępem w porównaniu do zeszłej Wielkanocy jest to, że nie jestem już matką karmiącą i jem wszystko bez żadnych ograniczeń! Po śniadaniu Miłuś dostaje swoje drugie śniadanie i wcina je w jakieś 4 minuty, a nie 1h15m. Koło 11 mały jest już bardzo zmęczony, ale ma problem z zaśnięciem. Co to jednak dla mnie? Znam go już na wylot i wiem, że wystarczy wziąć go na spacer, żeby zasnął snem sprawiedliwego. Tak się też dzieje i dziecko śpi godzinkę. Po wyspaniu się i zjedzeniu zupki jest w dobrym nastroju i pozwala nam w miarę spokojnie zjeść obiad. Później robi się nieco marudny, ale nie słyszę już żadnych rad od babci i teściowej, bo wiedzą, że dziecko jest najedzone i wyspane i że marudzi z powodu przeziębienia oraz ząbkowania. Widzą też we mnie doświadczoną mamę, która najlepiej rozumie swoje dziecko. Nic więc nie psuje atmosfery rodzinnej biesiady i cieszymy się wspólnym spotkaniem jeszcze jakąś godzinę. Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają, jak np. to że Miłuś chętnie zasypia podczas jazdy samochodem, dlatego gdy jest już zmęczony, ruszamy z powrotem do domu. Droga powrotna jest przyjemna ze względu na ładną pogodę i mój dobry humor. Podobnie jak rok temu teściowie zaprosili nas do siebie również na poniedziałek wielkanocny, ale podobnie jak w zeszłym roku ten dzień spędzimy u siebie. Na szczęście z zupełnie innych powodów niż w zeszłym roku.

Wszystkie świeżo upieczone mamy, które spędzają właśnie pierwsze święta ze swoimi pociechami i stosują dietę matki karmiącej, zachęcam do poluzowania sobie cugli. Ja największe frustracje, związane ze stosowaniem tej diety, przeżywałam właśnie w okresie Wielkanocy. Nie wpływało to dobrze ani na mnie ani na otoczenie.

Niech nie dziwią Was też zmienne nastroje, które w ciągu minuty mogą przejść od radości do wściekłości. Macierzyństwo nie zamieniło Was w niezrównoważone psychicznie osoby, po prostu jesteście kobietami w okresie połogu.

Przede wszystkim jednak pamiętajcie, że Wasze obecne życie to stan przejściowy i zmieni się ono na lepsze znacznie szybciej niż w następną Wielkanoc.

Jako, że przed nami jeszcze Wielkanocny Poniedziałek, wszystkim czytelniczkom życzymy: